symfonia #8

Gdybym była kim innym, co było moim niespełnionym marzeniem od podstawówki, nie musiałabym kląć na matkę za nadanie mi dziwacznego imienia, spychać Bartosza na jego połówkę łóżka, co było nie lada wyczynem, martwić się zbliżającym powrotem do Polski oraz wylewać morza łez, bo zostały tylko, albo aż dwa miesiące. Nie nosiłabym miliona szalików, nie wydawałabym wszystkich oszczędności na bilety do Moskwy, a moja najlepsza i jedyna zresztą przyjaciółka nie wzdychałaby ciężko, odwożąc mnie na lotnisko, cytując swojego ukochanego Pezeta, że jeśli to nie miłość, to chyba Bóg jest ślepy. Nie umierałabym z przejedzenia, podczas tych kilku dni spędzonych z Bartoszem, który wymuszał na mnie kolejne porcje sałatek, mówiąc, że jestem taka chudziutka, bladziutka i niknę w oczach oraz nie wytykałabym mu, że jest jak moja matka, chowając się przed nim w zaciszu sypialni. Nie pukałby po dwudziestu minutach cichutko, rzucając się na łóżko obok mnie, które uginało się pod jego ciężarem i nie przepraszałby cichutko, mrucząc w moje ucho, że się bardzo martwi. Jego dłonie nie wkradałaby się pod moją koszulkę, nie wzdychałabym cicho czując jego palce na udach i nie szeptałabym czule jego imienia, kiedy już rozebrał mnie ze wszystkiego, nawet własnych słabości.
Wciąż jestem jednak sobą i po raz pierwszy dziękuję za to Bogu, a o tym, że nie podmienili mnie kosmici, jak przez długi czas twierdziła Ulka, świadczyłyby chociaż policzki, które wciąż robiły się czerwone, kiedy stałam przed Bartoszem naga; on tylko rozkosznie się uśmiechał, zapewniając mi raj, o jakim nigdy nie marzyłam i na jaki nie zasługiwałam, a jaki otrzymałam.
Florentyna Sokołowska naprawdę zadowolona ze swojego życia, coś nowego.


__________________
Tak, oto koniec, bo na końcu zawsze wraca się do początku. Wydaje mi się, że Florentyna jest szczęśliwa, a wraz z nią ja. To dość dziwne, bo chociaż pod względem stylu i fabuły te osiem rozdziałów było beznadziejne, to tkwi w tym taka cząstka mnie, że nie potrafiłam się powstrzymać przed publikowaniem tego   i cholera, podobało mi się. 
Wszystkim wam, kochane dziękuję za  miłe słowa, które naprawdę budują na duchu i motywują do pisana. 
A, i na koniec chciałabym zobaczyć ile was tu było, więc zostawcie po sobie jakiś ślad. 
Widzimy się na Andrzeju, albo na gg: 23809232, serio możecie pisać zawsze i o wszystkim, a najczęściej znajdziecie mnie w późnych godzinach wieczornych. 

symfonia #7


Chyba jestem w stanie wygryźć wróżbitę Macieja z jego stanowiska, bo nie pomyliłam się ani trochę, co do najbliższej przyszłości: ja jestem okropną jędzą, wystawiającą język do udającego grzeczny sen dziecka, Florian to zaś rozwrzeszczany bachor, zabierający mi Ulkę. Nie mogłam się z nią napić wódki, zapalić papierosa, ani pokrzyczeć do jakiś durnych popowych kawałków; ba, nie mogłam z nią normalnie porozmawiać, bo jej uwagę absorbował pomiot szatana, Michał i domowe obowiązki. A mówić było o czym, bo zaczynałam czekać na Kurka z niecierpliwością, kiedy skończy trening, przytulać się do niego bez powodu, mówić mu o wszystkim co mnie cieszy, boli i smuci, a nawet nie zbyłam go prychnięciem, kiedy z błyskiem w oku i Florianem na piersi mówił mi, że moglibyśmy się też postarać, tylko delikatnie się uśmiechnęłam.
-Nie Flo, to nie jakieś durne przywiązanie i emocjonalne rozchwianie, ty się po prostu zakochałaś, durna pało.- oznajmiła mi, kiedy udało jej się zapakować synka w wózek i Michał zabrał go na spacer, co skwitowałam głośnym prychnięciem.
Lubię, kiedy Ulka mi ubliża, aby doprowadzić do porządku, ale tym razem musiałam wybuchnąć śmiechem, bo jej teza była niedorzeczna i klasyfikowała się do tych wszystkich bzdur, jakie lubił publikować Pudelek.
Bzdury Ulki zasiały we mnie jednak ziarnko niepewności i od tego czasu przyglądałam się dokładniej Bartoszowi, kiedy spał, jadł, grał, oglądał jakiś film, albo czytał książkę na balkonie przy zachodzącym słońcu. No co?, słyszałam wtedy i zbywałam go jakąś bzdurą lub zwyczajnym uśmiechem, a on patrzył się na mnie podejrzliwie. Doszłam do wniosku, że chyba nie potrafiłabym żyć bez niego i beznadziejnie smutno jest, kiedy wyjeżdża na mecze i zostawia mnie samą. Ale to jeszcze nie żadna cholerna miłość.
Czytanie cudzej korespondencji jest chamstwem, ale kiedy ktoś zostawia jakiś świstek na środku stołu, to można do niego zajrzeć, lecz czasami lepiej jest nie wsadzać nosa w nieswoje sprawy i nie wiedzieć o kilku rzeczach. Takich na przykład jak ta, że Kurek podpisał kontrakt z Dynamo Moskwa, o niczym mi nie mówiąc, który obowiązuje go od przyszłego miesiąca, nic mi o tym nie mówiąc. Sama siebie zaskoczyłam; powinnam być na niego wściekła, oznajmić mu wyniosłym tonem, że to koniec i wynieść się od niego w trybie natychmiastowym, a zamiast tego popłakałam sobie, do momentu, w którym nie wrócił i nie zobaczył mnie z czerwonymi oczyma i śladami tuszu na policzkach. Tulił mnie do siebie, o nic nie pytając i było mi cholernie dobrze, ale zaraz sobie przypomniałam, że wcale nie jest dobrze, bo za miesiąc go nie będzie, tylko zabierze mi go jakaś pieprzona Rosja, której zresztą nigdy nie lubiłam.
-Jesteś kłamcą i oszustem.- mruczę żałośnie, nie potrafiąc wykrzesać z siebie energii na poważny wrzask. Patrzy na mnie pytająco, a ja podbródkiem wskazuję na stół, na którym leży oferta z Dynamo.
-Flo, jedź ze mną.- po paru sekundach mrugania i wpatrywania się w niego z niedowierzaniem, zorientowałam się, że nie żartuje. Chce, żebym wyjechała z nim na jakąś Syberię, zostawiając tutaj Ulkę, studia, pracę, rodzinę, wszystko.
Nagle w głowie pojawia się jakaś dziwna przerysowana Urszula, oznajmiająca, że miłość wymaga poświęceń. Ale skoro tak, to mógł dla mnie odrzucić tą ofertę, myślę i zaczyna mnie boleć jak cholerną egoistką jestem. Ale nie to jest najgorsze. Nie potrafię żyć bez niego ani zostawić wszystkiego za sobą, a niezdecydowanie prowadzi zazwyczaj do złych decyzji, w których podejmowaniu jestem mistrzem. To mój nietrafny wybór, żeby iść do łóżka z Winiarskim doprowadził do łańcucha zdarzeń, w którym znajduję się ja, Bartosz i niechybny koniec nadziei na coś nowego, lepszego i dodającego mojemu życiu jakiegoś kolorytu.
Zastanawiam się, co będzie dalej i potrzebuję bliskości jak nigdy, lecz stanowczo odsuwam jego słoń z mojego policzka. Pełno we mnie paradoksów i sama siebie nie potrafię zrozumieć.
-Wybacz Bartek, nie mogę.


_____________
SPIERDOLIŁAM

symfonia #6


-Zdurniałeś Kurek, i to kompletnie.- nic innego, co mogłabym powiedzieć, nie przychodzi mi do głowy. To co właśnie powiedział, jest tak beznadziejnie niedorzeczne, że aż mam ochotę roześmiać mu się w twarz.
-Nieprawda. Ty też coś do mnie czujesz, Flo, tylko nie chcesz się przyznać.- wzrusza ramionami, jakby właśnie powiedział coś oczywistego, a ja przyglądam mu się dokładnie. Fakt, ma ładnie wyrzeźbiony tors, często mnie rozśmiesza, pozwolił ze sobą zamieszkać i zabrał się za gotowanie.
Ale to wciąż irytujący Kurek, którego żarty są na poziomie przedszkola, za podteksty erotyczne w każdym zdaniu mam ochotę urwać mu łeb, a pod prysznicem fałszuje tak strasznie, że sąsiadka stuka w rury kategorycznie żądając żeby zamknął tą japę.
Chyba patrzyłam na niego odrobinę za długo, bo triumfalnie się uśmiechnął, jakby mój wzrok ślizgający się po jego ciele był dowodem na coś.
-No co?- burczę, próbując odsunąć się od niego na bezpieczną odległość.
-No nic. Po prostu się zastanów i daj mi szansę.- patrzę w te jego roziskrzone oczy, pełne usta, zaczerwienione policzki i delikatnie wzruszam ramionami, jakbym się zgadzała; przez głowę przebiega mi milion myśli, od chyba oszalałam poprzez to wszystko jego wina a skończywszy na a może tego naprawdę potrzebuję?
Wtedy nadchodzi dziwna chwila, w której uświadamiam sobie, że jednak chciałabym mieć go obok, kiedy jest mi smutno, mogłabym kochać się z nim codziennie, bo to było naprawdę niezwykłe, lubię jego zapach i smak, a specyficzne poczucie humoru i wieczne docinki nie przeszkadzają mi aż tak bardzo.
Zastanawiam się, czy potrafię zaryzykować dzielenie z nim codzienności, a odpowiedzią jest umięśnione ciało, przygważdżające mnie do blatu i usta gdzieś na szyi.
Bartkowi nie przeszkadza to, że jestem niemal płaska jak deska, chuda i drobna i że nie ma we mnie ani krzty seksapilu, ani to, że mam na sobie całkowicie aseksualną bieliznę, składającą się z czarnych fig i niebieskiego biustonosza. Patrzy na mnie z uwielbieniem, jakiego jeszcze nigdy nie widziałam w oczach mężczyzny, całując rowek między piersiami, gładząc udo lewą ręką, a prawą błądząc gdzieś po brzuchu. Uśmiecha się do mnie, a ja mam wrażenie, że kradnę to rozkoszne sam na sam z czyjegoś życia, że to nie dzieje się naprawdę.

Ulka ciągle powtarza, że jestem jakaś radośniejsza i pełniejsza życia, starsze panie nie wydają się już być tak irytujące, a wyprowadzić mnie z równowagi nie jest w stanie nawet Michał, mruczący jakieś farmazony pod nosem, kiedy Urszula wychodzi do łazienki. Posyłam mu tylko pełen zrozumienia uśmiech, przeglądając się w błyszczącym czajniku. Stałam się zupełnie innym człowiekiem, nie nachmurzoną, ospałą, niemiłą Florentyną, tylko pełną życia, wiecznie uśmiechającą się Flo, która o dziwo zaczyna śpiewać z Kurko w duecie piosenki Skaldów pod prysznicem.
-Bezchmurne niebo znów mam nad głową bo ktoś pokochał mnie.- intonuję w bartkowe usta, a on tylko się uśmiecha, błądząc dłonią po moim policzku.

Telefon Kurka wrednie milczy, Winiarskiego tym bardziej, a ja próbuję uświadomić Ulce, że dopiero co zeszli z parkietu, więc pewnie są pod prysznicem, lecz wcale nie robię tego spokojnie, wręcz przeciwnie; trzęsą mi się ręce, kiedy raz po raz nagrywam się jednemu i drugiemu na pocztę jednocześnie próbując upchnąć najpotrzebniejsze rzeczy Urszulki w podróżną torbę.
W taksówce pędzącej do szpitala wreszcie oddzwania Kurek.
-No co tam, Flo?- pyta radośnie, lecz urywa słysząc wrzask Ulki.
-Ty durniu jeden, ona rodzi. Powiedz temu kretynowi żeby zaraz się zjawił na porodówce, bo jak nie, to osobiście poddam go kastracji.
-Nie, na osobistą się nie zgadzam.- mruknął, a z moich ust wydobyło się tylko wściekłe ,,Kurek’’.
Po zapewnieniach, że już jadą, odetchnęłam głęboko. Nie powinnam była się tak denerwować, ale nie uśmiechało mi się odbieranie porodu na tylnym siedzeniu taksówki, w towarzystwie spanikowanego taksówkarza, który z emocji prawie wjechał w kosz na śmieci i z wyjącą w tle Laną del Rey.
O dziwo, Winiarski  wbiegł do szpitala tylko piętnaście minut po nas, nie zwracając uwagi na barczystą pielęgniarkę.
Opierałam się o ramię Kurka i byłam przerażona tymi wrzaskami matek i noworodków, mdlejącymi ojcami i surowymi pielęgniarkami.
 Wtuliłam ramię w kurkowy bark i przymknęłam oczy; pomyślałam sobie, że przydałaby się kawa. Okazuje się, że Bartosz oprócz pełnienia funkcji bożyszcza nastolatek i cudownego dziecka polskiej siatkówki jest także naczelnym wróżbitą i przyszedł z kubkiem cudownie pachnącej kawy, a tego skombinował skądś ciasteczko, mój prywatny mistrz.
Po dwóch godzinach łażenia od jednej ściany do drugiej, uspokajającym tonie Bartka i słyszalnych chyba za granicą przekleństwach Michała, na świat przychodzi mały, zdrowy, wrzeszczący i czerwony Florian, a ja usiłuję odwieść Ulkę od pomysłu nadania mu tego imienia.
-Nie krzywdź go, proszę cię. Przecież będą się z niego śmiali na każdym kroku.- czuję się głupio, bo wszyscy, łącznie z pielęgniarką i Florianem patrzą na mnie zdziwieni.
-Czemu? To przecież takie ładne imię, a po za tym będziesz świetną przyjaciółką, ciotką, matką chrzestną i co tylko jeszcze.- szczerze w to wątpię, a po nienawistnych spojrzeniach chłopczyka śmiem twierdzić, że raczej się nie polubimy. Ja będę okropną jędzą, a on rozwrzeszczanym bachorem. 

__________
Pomęczę was jeszcze dwoma, albo trzema rozdziałami tego wszystkiego. 

symfonia #5


Jest coś w czym jestem dobra: w wyskakiwaniu z łóżka. Robię to tak szybko, że Kurek nie zdążył nawet otworzyć oczu. Otwiera usta, żeby coś powiedzieć, ale uniemożliwiam mu to, wychodząc.
Chciałabym z kimś porozmawiać, wyżalić się komuś z nocy z tym zgredem i usłyszeć coś innego niż zapewnienia, że będzie dobrze.
Ulka nie była zbyt trafionym pomysłem, ponieważ skoro teatralnie oznajmiłam jej, że kocham Bartosza i się do niego przeprowadzam, rzeczą oczywistą jest, że ze sobą sypiamy. Może mogę powiedzieć jej, że obiecałam Bogu czystość do ślubu i nie umiem sobie z tym poradzić? Nie, nie uwierzy, albo jeszcze bardziej się zdołuje swoim dzieckiem z nieprawego łoża; nie miałam nic do nich, w każdym bądź razie traktowałam je na równi z innymi. Ja po prostu nie lubiłam dzieciaków, bo to chyba nie moja natura, karmić, śpiewać kołysanki, czytać bajki, przytyć i martwić się nieodpowiedzialnością faceta który mi go zrobił.
Wylądowałam jednak w do niedawna naszej, przytulnej, zagraconej kuchni, z zieloną herbatą i co chwilę krzywiącą się Ulką, twierdzącą, że jednak wszystko jest w porządku.
-Przespałam się z Bartoszem.- mruczę, a ona patrzy na mnie jak na debilkę, no i słusznie. Też bym z tego nic nie rozumiała.
Flo, to chyba nic dziwnego?- zauważa, unosząc lekko brwi i krzywiąc się, gdy odpalam papierosa. Natychmiast go gaszę, z niepokojem patrząc na jej brzuch.
-Oh, daj spokój, cackasz się jak z jakimś dzieckiem. Zapal sobie, tylko Michał będzie zły, że śmierdzi.
Wszędobylski Michał nie pozwala mi nawet się potruć.
-No to o co chodzi z tym Kurkiem?- szybko zmienia temat, widząc moją zaciętą minę i zaciśnięte pięści. Mam przeogromną ochotę odkręcenia wszystkiego, wrócenia do stanu, kiedy wzdychałam do Winiarskiego podczas rozgrzewek przed meczami Skry, spałam w swoim, miętowym i małym pokoju, Bartosz był tylko irytującym gadułą, wpraszającym się na obiad i pijącym ze mną wódkę rozrywkowo co weekend.
-Nie jestem z nim, ja po prostu chciałam, żebyś miała swobodę z Michałem, mogła jakoś ułożyć swoje życie.- wzruszam ramionami, mając nadzieję, że Ulka to kupi.
Kupuje, bo po chwili ląduję w jej objęciach, a ona płacze, że nie musiałam tego robić, że jestem wspaniałą przyjaciółką, a że Kurek to idiota i jakoś sobie z nim poradzimy, a ja czuję, jak cholernie na to nie zasługuję.
-Teraz już możesz wrócić do domu, przecież Michaś się nie obrazi, zrozumie.- z pewnością zrozumie obecność byłej kochanki pod jednym dachem, powita ją z otwartymi ramionami, a nawet uśmiechnie się dla niepoznaki, kiedy jej walizki wylądują po raz kolejny w ciasnym przedpokoju.
-Nie, nie mogę zostawić Bartka. Muszę z nim porozmawiać.- to ostatnie było jednym z niewielu prawdziwych zdań wypowiedzianych przeze mnie ostatnio. Zostawić bym go mogła, nawet chciałam, ale nie wiedziałam, co począć dalej; zwyczajnie się pogubiłam.
Podskoczyłam, gdy tylko usłyszałam donośny trzask, a Ulka rozpromieniła się i pobiegła przywitać Winiarskiego. Patrzyłam na niego za plecami Urszuli z nienawiścią, a on tylko ironicznie się uśmiechał, trzymając podbródek na jej głowie i delikatnie masując jej brzuch.
-Ja już muszę iść, trzymaj się.- pocałowałam ją w policzek, rzuciłam zimne cześć do Michała, pokonując pokusę nadepnięcia mu na stopę i niemalże wybiegłam z napiętej strefy.
-Florentyna.- usłyszałam, ale nie odwróciłam się. Przyspieszyłam kroku, wkładając słuchawki do uszu, lecz Winiarski zerwał je, zmuszając tą ogromną ręką do przystanięcia.
-Czego chcesz?- zmroziłam go wzorkiem, ale nie przejął się, tylko uśmiechnął z wyższością, za którą miałam ochotę uderzyć go w twarz.
-Co tam u Bartka?- z całej siły, starając się nie zarumienić, opowiedziałam, że bardzo dobrze, fantastycznie wręcz, a jak dostaną w klubie wolne, to planujemy wyjazd na wspólne, wyczekiwane wakacje. Widząc minę Michała, zaczęłam zdawać sobie sprawę, że mówię jak jakaś psychopatka, a ktoś, kto opowiada o ukochanym, nie przestępuje z nogi na nogę, nie obgryza paznokci, a jego głos nie ma barwy solistki z arii operowej.
-A to dziwne, bo wiesz, kiedy przebierałem się, niefortunnie schowany za szafką, Bartuś opowiadał Marcinowi, że się z tobą przespał.- poruszył brwiami, a ja ruszyłam przed siebie, starając się nie ulec pokusie wepchnięcia Winiarskiego pod samochód.
-To chyba nic dziwnego, zważając na wasze przerośnięte ego i pragnienie pochwalenia się ekscesami. Ty nigdy nie opowiadałeś Mariuszowi o upojnych nocach z Dagmarą? Albo Ulką?- za daleko się posuwasz, Florentyno, naprawdę.
-Nie. O tobie mówiłem, bo byłaś tego warta. A Kurek mówił takim tonem, jakbyście zrobili to pierwszy raz i to przypadkowo.
-To ciekawe.- wzruszam ramionami, wpisując kod do domofonu.
-Nie uważasz?- kolejny raz ironicznie się uśmiecha, a ja zastanawiam się, co te idiotki oprócz pięknego ciała w nim widzą, oddając mu się całkowicie. Przypominam sobie, że jeszcze do niedawna to ja wiłam się pod nim prosząc o więcej. Ale nie robiłam sobie nadziei na coś innego. Tak, naprawdę pocieszające.
-Czego ty właściwie chcesz, Winiarski? Rób co chcesz, oprócz krzywdzenia Ulki, bo wtedy już możesz pożegnać się z jajami.- syczę gniewnie.
-Ja wiem, że ty coś kombinujesz, Florentyna. Nie dam sobie znów zniszczyć życia.- tak po prostu odszedł, zostawiając mnie z ogromnym mętlikiem w głowie.
Kurek gotował. Ta myśl mnie przeraża, dlatego pierwsze co to biegnę do kuchni uratować tyle garnków, ile się jeszcze da. Przy okazji otwieram okno, bo dym można by kroić nożem.
-Bartek?- w fartuchu upapranym czymś czerwonym, brudnym policzkiem i zabandażowanym kciukiem wygląda marnie, a ja odnajduję w sobie resztkę empatii i zamiast wybuchnąć śmiechem, pomagam mu bez słowa zeskrobać resztki kurczaka z patelni i wyczyścić piekarnik. Potem smażę naleśniki, bo do wybitnych kucharek także nie należę, ale Kurko nie narzeka, tylko oferuje, że jutro sprząta za mnie łazienkę.
-Okej. Odpowiadam i wpycham sobie do ust jedzenie, bo kompletnie nie mam pojęcia co powiedzieć.
-Florentyna, ja cię chciałem tym jedzeniem udobruchać.- mówi nagle, nie patrząc na mnie.
-Kurek, nie gniewam się. Zresztą, to też moja wina.- wzruszam ramionami, bo ta noc być może wiele komplikowała, ale nie była końcem świata.
-Nie o to chodzi. To nie był przypadek. Ja się chyba zakochałem. 


______
Rili, Kurek, rili? Zakochałeś się, ty durniu jeden?
Ach, i nie mogę się powstrzymać przed tym: STOCH ♥
a rozdział tak w oczekiwaniu na poniedziałek i na wygraną Skry.