Gdybym była kim innym, co było moim niespełnionym marzeniem
od podstawówki, nie musiałabym kląć na matkę za nadanie mi dziwacznego imienia,
spychać Bartosza na jego połówkę łóżka, co było nie lada wyczynem, martwić się
zbliżającym powrotem do Polski oraz wylewać morza łez, bo zostały tylko, albo
aż dwa miesiące. Nie nosiłabym miliona szalików, nie wydawałabym wszystkich
oszczędności na bilety do Moskwy, a moja najlepsza i jedyna zresztą
przyjaciółka nie wzdychałaby ciężko, odwożąc mnie na lotnisko, cytując swojego
ukochanego Pezeta, że jeśli to nie miłość, to chyba Bóg jest ślepy. Nie
umierałabym z przejedzenia, podczas tych kilku dni spędzonych z Bartoszem,
który wymuszał na mnie kolejne porcje sałatek, mówiąc, że jestem taka
chudziutka, bladziutka i niknę w oczach oraz nie wytykałabym mu, że jest jak
moja matka, chowając się przed nim w zaciszu sypialni. Nie pukałby po
dwudziestu minutach cichutko, rzucając się na łóżko obok mnie, które uginało
się pod jego ciężarem i nie przepraszałby cichutko, mrucząc w moje ucho, że się
bardzo martwi. Jego dłonie nie wkradałaby się pod moją koszulkę, nie
wzdychałabym cicho czując jego palce na udach i nie szeptałabym czule jego
imienia, kiedy już rozebrał mnie ze wszystkiego, nawet własnych słabości.
Wciąż jestem jednak sobą i po raz pierwszy dziękuję za to
Bogu, a o tym, że nie podmienili mnie kosmici, jak przez długi czas twierdziła
Ulka, świadczyłyby chociaż policzki, które wciąż robiły się czerwone, kiedy
stałam przed Bartoszem naga; on tylko rozkosznie się uśmiechał, zapewniając mi
raj, o jakim nigdy nie marzyłam i na jaki nie zasługiwałam, a jaki otrzymałam.
Florentyna Sokołowska naprawdę zadowolona ze swojego życia,
coś nowego.
__________________
Tak, oto koniec, bo na końcu zawsze wraca się do początku. Wydaje mi się, że Florentyna jest szczęśliwa, a wraz z nią ja. To dość dziwne, bo chociaż pod względem stylu i fabuły te osiem rozdziałów było beznadziejne, to tkwi w tym taka cząstka mnie, że nie potrafiłam się powstrzymać przed publikowaniem tego i cholera, podobało mi się.
Wszystkim wam, kochane dziękuję za miłe słowa, które naprawdę budują na duchu i motywują do pisana.
A, i na koniec chciałabym zobaczyć ile was tu było, więc zostawcie po sobie jakiś ślad.
Widzimy się na Andrzeju, albo na gg: 23809232, serio możecie pisać zawsze i o wszystkim, a najczęściej znajdziecie mnie w późnych godzinach wieczornych.
I znów ja, jakaż jestem upierdliwa!
OdpowiedzUsuńNo to i ja jestem szczęśliwa. Myślałam, że to wszystko pieprznie z hukiem, ale nie. :)
UsuńDzięki też. Za wszystko.
W ogóle to chciałam zauważyć, że jesteś genialna, bo ja Bartosza zwyczajnie nie darzę sympatią i mam go delikatnie mówiąc dość, więc fakt, że biorę go od Ciebie w każdym wariancie, o czymś świadczy. ;)
Dziękuję za szczęśliwe zakończenie, uwielbiam szczęśliwe zakończenia <3 I uwielbiam Bartosza i Florentynę, i Ciebie oczywiście, za to, co piszesz i jak piszesz :>
OdpowiedzUsuńWow. Tego się nie spodziewałam, ale to bardzo pozytywne zaskoczenie.
OdpowiedzUsuńMyślałam, że ona w końcu nie zmądrzeje i będzie kląć na Winiarskiego i użalać się nad swoim życiem, a tu proszę jaka miła niespodzianka. Mam w tej chwili ją przed oczyma, ubrana w tysiac szalików, chroniącą się przed moskiewską pizgawicą. Dziękuję za to opowiadanie, oby było takich więcej :)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam i przenoszę sie na Andrzejka
Florentyna wreszcie zrozumiała, że nie ma co użalać się nad sobą. Cieszy mnie bardzo szczęśliwe zakończenie ;)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam:*
Lubię to! Florka jest po prostu niesamowita.
OdpowiedzUsuńJa, ja tu byłam! *macham rączką* Wybacz, że nie komentowałam, ale to był czas, w którym zniknęłam.
OdpowiedzUsuńLubiłam Kurka i Florkę, bardzo lubiłam. Za ciągły śmiech, te spontaniczne, czasami głupie zachowania, krępujące sytuacje i wszystko inne. I dobrze, że skończyłaś to szczęśliwie. Dobrze dla Ciebie, bo bym Cię znalazła, mówię Ci.
Ja byłam, efekty widać gdzieś w starszych postach :D
OdpowiedzUsuńJa ich oboje uwielbiałam, za głupotę, za dziwność, za śmiechy, za wszystko po prostu. Dobrze, że tak się skończyło, że zmądrzeli.
Ja byłam, jestem i będę, ziel. Nawet na tym ćwoku o imieniu Bartosz. *-*
OdpowiedzUsuńLubię takie zakończenia. Bo jeśli jest szczęśliwa Flo, nawet z panem Uszatym, to ja też jestem szczęśliwa. I tak, to jest miłość. I tak, Bóg jest ślepy. Wyrocznia w postaci Pezeta zawsze ma rację.
Byłam tu i ja. I Bartuś był spoko.
OdpowiedzUsuńCzemu ja kuźwa tego wcześniej nie widziałam?
OdpowiedzUsuńZnaczy widziałam, na gadu, ale nie tu.
Symfonia była zajebista, dziękuję.